Miłość…
Macie czasem tak, że zachwycacie się tym jak niesamowitym stworzeniem jest człowiek. Z całym tym naszym swoim ewolucyjnym ekwipunkiem?
Od kilku dni towarzyszy mi miłość. W głowie i myślach, w sercu i odczuciach, w obserwacji tego co dookoła.
No w sumie nie dziwne, że widzę ją dookoła, w końcu na czym się skupiasz, to dostrzegasz. Wiecie to jak z tymi ciężarnymi jak jesteś w ciąży albo wybierasz się z ciężarną na zakupy, to nagle dostrzegasz ile osób wokoło dzieli ten stan.
No ale wracając do tej miłości, to towarzyszy mi taka refleksja, jak kurka ważnym uczuciem ona jest. I nie mówię tu tylko o tym jakie to fajne ją czuć, w sumie to bardziej zachwycam się ile ona dla mnie konteneruje.
Ile w niej obecności, autentyczności, współczucia, wrażliwości a i jednocześnie egoizmu, akceptacji, uważności a czasem i bólu, złości i tęsknoty. I obserwuję, że z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z dnia na dzień jej definicja dla mnie zmienia się, ewoluuje, wypełnia.
Życie uczy mnie miłości, do innych ale i przede wszystkim do siebie.
I mam w sobie taką ogromną wdzięczność, że ten proces to taki otwarty jest i się nie kończy, że mogę codzień na nowo poznawać i dostrzegać inny jej aspekt.
Wróciłam ostatnio do lektury Wartość Kobiety i tam natknęłam się na taki cytat:
„Nasz ból nie jest niczym innym, tylko sygnałem, że odwróciliśmy się plecami do miłości”
Więc myślę sobie nie odwracaj się. Tyle.